Patrząc wstecz na technologię w ubiegłym roku, łatwo jest dać się ponieść negatywom lub irytacjom. Niektóre z tych, które od razu przychodzą mi do głowy:
- Wprowadzenie mylącego systemu Windows 8
- Wprowadzenie wadliwych (i wkrótce porzuconych) map Apple
- Antymuzułmański film, który wywołał zamieszki na całym świecie
- A moje osobiste zwierzątko wkurza, irytujące oszustwa internetowe i przekazuje, że chociaż łatwo je zdyskredytować, to wciąż krążą.
Ale tego rodzaju ograniczenia nie ograniczają się tylko do krajów takich jak Chiny i Korea Północna. W rzeczywistości zaczęło się w Stanach Zjednoczonych od uchwalenia Communications Decency Act 1 lutego 1997 r. Prawo to ograniczało wszelkie wzmianki o materiałach seksualnych w Internecie i pociągało dostawców usług internetowych do odpowiedzialności za monitorowanie i egzekwowanie zakazu. Podczas gdy wiele grup rodziców postrzegało ekspresję seksualną w Internecie jako zagrożenie dla dzieci, wsparcie pochodziło również od wielu konserwatywnych grup, które wierzyły, że Internet powinien zostać cenzurowany, aby uniemożliwić komukolwiek w dowolnym wieku udział w niemoralnych dyskusjach lub działaniach.
Po drugiej stronie argumentu było wiele grup wolności obywatelskich, takich jak Electronic Frontier Foundation i American Civil Liberties Union, które postrzegały to orzeczenie jako niekonstytucyjne naruszenie ochrony pierwszej wolności w ramach poprawki. Grupy te połączyły się z innymi w sporze sądowym kwestionującym orzeczenie, a 12 czerwca 1996 r. Sędziowie federalni z Filadelfii zablokowali części prawa dotyczące dorosłych, twierdząc, że narusza ono prawo do wolności słowa. Następnego dnia sąd w Nowym Jorku orzekł, że przepisy dotyczące ochrony dzieci są zbyt szerokie. 26 i 27 czerwca 1997 r. Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych utrzymał w mocy te orzeczenia.
Jednym z niepokojących aspektów całego scenariusza Communications Decency Act był nieoficjalny komentarz kongresmana, który powiedział, że on i inni wiedzieli, że ustawa jest niekonstytucyjna, ale głosowali na nią mimo wszystko, ponieważ nie mogli wrócić do swoich dzielnic i spotkać się z przeciwnikami, którzy powiedzieliby, że głosowali przeciwko przyzwoitości.
W Stanach Zjednoczonych szczególny bugaboo często był materiałem dotyczącym seksu. Ale inne kraje mają swoje własne problemy:
- Chiny wymagają od dostawców usług internetowych monitorowania swoich subskrybentów i podjęcia działań po opublikowaniu „materiałów zakłócających”.
- Niemcy nadzorują całe grupy, a następnie mają prawo dotknąć adresu e-mail (a także linii telefonicznych) członków grupy.
- Singapur czasami ograniczał zagraniczne media, w tym m.in. Wall Street Journal, New York Times i Newsweek, do rozpowszechniania materiałów zawierających negatywne historie o Singapurze.
Inne kraje przez lata wzywały do międzynarodowej kontroli Internetu pod jurysdykcją ONZ, często dodając uwagi krytykujące Stany Zjednoczone za „skrajne przywiązanie do wolności słowa”. Ostatnio Chiny i Rosja wezwały do zawarcia umów międzynarodowych, na mocy których kraje ograniczyłyby mowę, która mogłaby powodować zakłócenia w innych krajach - stanowiska, które są również sprzeczne z amerykańską ochroną konstytucyjną.
Konflikt ten niemal doszedł do głosu na spotkaniu Światowej Konferencji Międzynarodowej Telekomunikacji w Dubaju w grudniu 2012 r., W której wezwano do aktualizacji Traktatu z 1988 r. W sprawie międzynarodowych przepisów telekomunikacyjnych. W tym czasie krążyły pogłoski, że Rosja wprowadzi rezolucję w sprawie przeniesienia zarządzania Internetem z USA do organu międzynarodowego pod auspicjami ONZ, a dokładniej, przeniesienia przypisywania nazw domen z Internet Corporation dla Assigned Names and Numbers (ICANN), prywatna amerykańska organizacja non-profit, która zarządza tą funkcją od 1998 roku. Szczerze mówiąc, proponowane przeniesienie władzy ma pewną logikę. Stany Zjednoczone nie mają już większości użytkowników na świecie, a w pewnym momencie, wraz z szybką ekspansją technologiczną Indii i Chin, mogą wkrótce zostać zdławione. (Według stanu na czerwiec 2012 r. 538 milionów użytkowników Internetu w Chinach jest prawie dwa razy więcej niż w USA). Obserwatorzy postrzegali to jako pierwszy krok do włączenia regulacji treści w ramach Internet Engineering Task Force (IETF), czemu Stany Zjednoczone są całkowicie przeciwne.
Rosja wycofała swoje wczesne ruchy w tym kierunku i nigdzie w traktacie nie wspomniano słowa Internet. Jednak Stany Zjednoczone i około dwóch innych krajów wciąż odmówiły podpisania go. Ambasador USA Terry Kramer przedstawił następujące oświadczenie jako wyjaśnienie odmowy:
„Internet dał światu niewyobrażalne korzyści gospodarcze i społeczne w ciągu ostatnich 24 lat - wszystko bez regulacji ONZ … Konferencja miała naprawdę koncentrować się na sektorze telekomunikacyjnym. Wydaje się, że pojawiło się wiele propozycji z zewnątrz, aby porwać konferencję. ”
Rzecznik konferencji powiedział, że kraje, które odmówiły podpisania nowego traktatu, będą nadal związane 24-letnim poprzednikiem.
Można śmiało powiedzieć, że ta konfrontacja dotycząca przyszłości zarządzania treścią w Internecie się nie skończyła. Chociaż rządy mają możliwość próby powstrzymania napływu tak zwanych kontrowersyjnych treści do swoich krajów, nie zawsze są one skuteczne. Co ważniejsze, niektóre rządy chcą powstrzymać rozpowszechnianie budzących zastrzeżenia materiałów u źródła, wymagając, aby materiał ten był cenzurowany przez jakiś organ międzynarodowy. To pragnienie jest oczywiście sprzeczne z pierwszą poprawką USA i późniejszymi orzeczeniami sądów.
Ale wolność słowa w Internecie jest skomplikowana. W końcu prawa rządzące swobodą wypowiedzi zostały zbudowane na długo przed wyobrażeniem sobie platformy takiej jak Internet. Artykuł z TheVerge z grudnia 2012 r. Zatytułowany „Tweets of Rage: Czy rzeczywiście istnieje darmowa mowa w Internecie?” Zajmuje się niektórymi problemami związanymi ze stosowaniem praw do Pierwszej Poprawki do wypowiedzi online, z których największą jest to, że znaczna część Internetu składa się z prywatnych przestrzeni, z których wiele ma prawo rządzić tym, co pojawia się na stronie. Autor Nilay Patel nazywa to „okresem niełatwego rozejmu”. Tak więc, chociaż Internet otworzył drzwi przed naszymi możliwościami dzielenia się informacjami, stworzył również bardzo skomplikowaną platformę do wyrażania siebie, która przekracza granice międzynarodowe i zaciera granice prawne.
W Stanach Zjednoczonych użytkownicy zazwyczaj cenią sobie możliwość swobodnego mówienia, korzystania z Internetu i nie tylko. Ale Internet to nie USA, co oznacza, że uporządkowanie wolności słowa - zarówno w USA, jak i reszcie świata - będzie skomplikowane.